Twórczość Uczniów

Debiut literacki Leny Chęcińskiej z kl. 5a

Po co bohaterce opowiadania Leny zaczarowane okulary? Żeby zmienić nieprzychylną dla niej wizję przyszłości. Przyszłości, o której zdecydowali – a jakże – dorośli. I to najbliżsi. Owszem, mieli swoje powody, ale o czymś zapomnieli. O kimś. O dziecku, które zostało potraktowane przedmiotowo i miało się jedynie podporządkować woli starszych.

Jak zakończył się ten spór międzypokoleniowy? Dowiecie się po przeczytaniu „Zaczarowanych okularów”. (krm)

Zaczarowane okulary

      Słyszycie to? To chyba szczekanie psa. Co środę chodzę z Elfikiem po tym lesie. I zawsze musimy spotkać jakiegoś dużego psa! Strasznie boję się obcych czworonogów. Pytacie dlaczego? Dwa miesiące temu mój pupil pogryzł się z innym psem. Nie wyszedł z tego cały. Moi rodzice wydali mnóstwo kasy na leczenie i na szczęście udało się go odratować, ale dużo nie brakowało. Poza tym, szczerze, to nigdy nie mieliśmy za dużo pieniędzy. Właściwie to czasami naprawdę było nam ciężko. W końcu rodzice stwierdzili, że musimy się przeprowadzić. Znaleźli lepiej płatną pracę. Jak widzicie, banał. Banał, ale nie dla mnie. Bardzo nie chciałam tej przeprowadzki.

*

      Szukałam swojej zabawki w kartonach, do których mama chowała niektóre rzeczy. Nie pytajcie dlaczego, bo po prostu nie wiem. Mamy tak mają. W jednym z pudeł nalazłam okulary. Miały białe kwadratowe oprawki. Jedno szkiełko było różowe, a drugie zielone. Do zauszników miały przyczepiony łańcuszek ozdobiony perełkami. Wyglądały na bardzo stare. Bardzo mi się spodobały, dlatego od razu je założyłam i spojrzałam na mamę. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam te dziwne głosy. Zignorowałam je i poszłam do swojego pokoju. W końcu znienawidziłam te okulary. Nieważne, co robiłam, zawsze, gdy je wkładałam, słyszałam dziwne dźwięki. Zaczęłam podejrzewać, że okulary są … magiczne. Właściwie to byłam tego pewna, nie wiedziałam tylko, jak działają i co potrafią. Miałam dwa pomysły: albo umożliwiają czytanie w myślach, albo transmitują głosy osób, które znajdują się na tyle daleko, że nie jesteśmy w stanie ich usłyszeć. Oczywiście, szybko to sprawdziłam. Najpierw zadzwoniłam do mojej babci, która mieszka 300 kilometrów od nas:

         – Cześć, babciu!

         – Cześć, co tam, kochanie? – powiedziała z czułością.

         – Mam do ciebie prośbę, jak się rozłączymy, powiedz słowo „jabłko”.

         – Dobrze – odpowiedziała z takim spokojem, jakbym ją o to prosiła każdego dnia. Ale to jest babcia, niejedno już ze mną przeszła. Przyzwyczaiła się.

          Niestety, nic nie usłyszałam. Poszłam do taty:

         – Tato, czy mógłbyś pomyśleć o czymś, o czym marzysz? – zapytałam.

         – Jasne! – odpowiedział.

         Po chwili usłyszałam: „Chciałbym nowe auto”. Trochę się przeraziłam. Nie z powodu auta. Potem spojrzałam na mamę, która czytała coś w telefonie i usłyszałam głos: „To teraz pojadę do gminy, załatwię, co mam do załatwienia, i będziemy mogli wyjeżdżać. Tylko gdzie schowałam bilety na pociąg? A, już wiem, są w szufladzie komody”.

         Bez zastanowienia pobiegłam do salonu, żeby uprzedzić mamę, i szybko wyjęłam je z szuflady. Nie wiem, jak to  się stało, ale gdy tylko wzięłam bilety do ręki, zniknęły.

         Mama bardzo długo ich szukała, ale nie znalazła. Szczerze? Nawet gdybym chciała jej pomóc, nic bym nie wskórała. Bilety po prostu rozpłynęły się w powietrzu. W końcu mama stwierdziła, że wyprowadzka to jednak nie był dobry pomysł i że nic z tego nie wyjdzie. Poza tym była już spóźniona, a musiała koniecznie zjawić się tego dnia w gminie. Z wyraźną ulgą powiedziała, że zostajemy.

*

         Słyszycie to? To chyba szczekanie psa… Zaraz, zaraz… chyba wiem, o czym on szczeka.

Autorka: Lena Chęcińska, kl. V a

Red. Katarzyna Roszak-Markowska

Przejdź do treści