Byłem ciekawy, co znaczy „żyć na własnych warunkach”






Ostatni dzień tegorocznego Przeglądu Polskich Filmów Fabularnych „Debiuty”, który po raz 30. odbywał się w Konińskim Domu Kultury, uświetniła premiera najnowszego filmu Zdzisława Siwika „Alternatywa bez adresu”. Projekcji dokumentu przyglądali się uczniowie klasy VIII d ze Szkoły Podstawowej w Starym Mieście. Młodzież uczestniczyła też w spotkaniu autorskim ze staromiejskim twórcą.
STACJA KulTura
Joanna Gogulska i Sebastian Kamionka mieszkają w Turku. Oczywiście, nie czyni to nikogo wyjątkowym, nie określa specjalnie ani nie sytuuje – w czasach globalnej wioski – na marginesie. Domem i miejscem pracy twórczej bohaterów „Alternatywy bez adresu”, najnowszego dokumentu Zdzisława Siwika, jest dawna stacja benzynowa Nadleśnictwa Turek. Para „przetworzyła” to miejsce w STACJĘ KulTura, gdzie prowadzą niezależną działalność edukacyjno-kulturalną. Nie trzeba być artystą, żeby wiedzieć, iż bycie poza głównym nurtem może zarówno ekscytować, jak i napawać lękiem. Jeśli natomiast weźmiemy pod uwagę fakt, iż zawodowa aktywność bohaterów dotyczy edukacji kulturalnej – i to w kraju, gdzie wg najnowszego raportu Biblioteki Narodowej w poprzednim roku 58% obywateli nie sięgnęło ani razu po książkę – to można nazwać ich poczynania swoistą doliną niesamowitości.
– O ludziach, którzy wyszli poza ramy, nie powiem, że żyją sielankowo. Cały czas walczą z rzeczywistością, by żyć na własnych zasadach i przetrwać. To pewnie powoduje lęk, ale i daje niesamowitą siłę – powiedział po seansie Wiktor Puchalski, uczeń klasy VIII d.
Inspiracja
Na bohaterów filmu reżyser trafił po raz pierwszy w 2013 roku, podczas rejestracji koncertu Viribus Organum – performance’u Joanny Gogulskiej i Sabastiana Kamionki, który został zaprezentowany w czasie konińskiej edycji „Nocy kultury”.
– Od razu wiedziałem, że mam przed sobą osobowości nietuzinkowe – opowiadał podczas spotkania z widzami Zdzisław Siwik. – Trzy lata temu zadzwoniła do mnie Joanna z pytaniem, czy bym nie udokumentował procesu budowy amfiteatru. Zacząłem ich filmować w 2018 roku, kiedy oboje rzucili pracę: ona w szkole, a on – w fabryce mebli, i postanowili, jak mówi Joanna, „żyć na własnych warunkach”. Byłem ciekawy, co znaczy „żyć na własnych warunkach”.
Dopytywany przez Mikołaja Pilarczyka, ucznia kl. VIII d, o bezpośredni impuls do nakręcenia filmu reżyser dodał:
– Podczas koncertu w 2013 roku zobaczyłem taką inscenizację, takie wykonanie [utworów Grzegorza Ciechowskiego – przyp. red.], taką charyzmę, że trudno mi to opisać. Trzeba by zobaczyć scenografię Sebastiana Kamionki do tego wydarzenia – niesamowite światło, potem zupełna ciemność, a z niej wyłaniające się białe dłonie chórzystek. Licealistki z Turku śpiewały, tłumacząc jednocześnie piosenki lidera Republiki na język migowy. Warto dodać, że performance odbył się z udziałem Sławomira Ciesielskiego, perkusisty Republiki. Jednym słowem, wiedziałem – dzielił się wrażeniami autor obrazu – że mam do czynienia z wielkimi osobowościami, z poważnymi, dojrzałymi artystami i pomyślałem, że mogliby się stać bohaterami mojego filmu.
Drugi impuls
Kto widział choćby relację z koncertu Viribus Organum, zdaje sobie sprawę, że energia płynąca z intrygujących aranżacji utworów Ciechowskiego, jak również oprawa plastyczna performance’u nie pozwalają nikomu na obojętną recepcję. Tym bardziej innemu twórcy. Natomiast po obejrzeniu „Alternatywy bez adresu” można odnieść wrażenie, że drugi impuls, czyli zetknięcie się reżysera ze stylem życia dwojga artystów, okazał się na tyle silny, że autor dokumentu został niemal całkowicie wchłonięty przez dzieło charyzmatycznego duetu. Dzieło „wydarzające się” codziennie na Stacji KulTura na kilku płaszczyznach: muzycznej (warsztaty chóru), plastycznej (tworzenie sceny z patyczaków) i – chyba najważniejsze – życiowej (kreowanie miejsca przyjaznego gospodarzom i ewentualnym gościom).
Dokument niemal przezroczysty
Efekt? Dostaliśmy dokument niemal przezroczysty w swej formie. Poza udźwiękowieniem nie ma w nim nic, co by egocentrycznie skupiało na sobie uwagę widza. Obraz Siwika wydaje się j e d y n i e nośnikiem, pasem transmisyjnym. Jakby celem filmowca było stworzenie pomostu między światem bohaterów a odbiorcą. „Oswaja” ich, czyli tworzy więź, jak powiedziałby Lis z „Małego Księcia”, a potem prawie znika. Może lepiej: dyskretnie się odsuwa, dając Joannie i je partnerowi nieograniczoną przestrzeń.
– Przyjeżdżałem do nich i po prostu rozmawialiśmy. Bardzo polubiłem to miejsce. Dobrze się tam czułem. W pewnym momencie włączałem kamerę i rejestrowałem fragmenty życia gospodarzy w ich naturalnym środowisku. W filmie nie ma scen reżyserowanych – opowiadał w jednym z wywiadów.
Nie zostawia bohaterów
Twórca „Alternatywy bez adresu” nie epatuje wymyślnymi ujęciami, nie estetyzuje obrazu, a jednocześnie tworzy film, który – jeśli trafi do wrażliwości czy potrzeb odbiorcy – wciąga i zachwyca, używając określenia Marii Czubaszek, „nienachalną urodą”. Może i reżyser chowa się za kamerą, nie stosuje specjalnych zabiegów, by „podrasować” postaci czy „podkręcić” akcję-życie, ale nie jest wobec Joanny i Sebastiana obojętny. Ani artystycznie, ani życiowo. Zainteresowany losem bohaterów łączy się z nimi w czasie loockdownu i pyta, jak sobie radzą. W końcówce dokumentu, będącego zapisem wideospotkania, pojawia się w dolnym rogu wizerunek autora filmu. Niczym reżyser teatralny przekracza „rampę”, by pojawić się na scenie w trakcie przedstawienia. Wydaje się jednak, że Zdzisław Siwik robi to na innych zasadach niż czynił to Tadeusz Kantor – który jako „mistrz ceremonii” – stawał się jednym z bohaterów spektaklu. Filmowiec przekracza rampę, by – operując teatralną metaforą – po prostu wesprzeć „aktorów”, którzy zasłabli podczas inscenizacji.
Życio-tworzenie
Nie ma wątpliwości, że tym zabiegiem autor doskonale wpisał się w życio-tworzenie uprawiane/przeżywane przez Joannę i Sebastiana. Neologizm opisujący twórczy styl życia bohaterów nawiązuje do terminu Henryka Berezy „życio-pisanie”, określającego wierność Stachury-poety osobistemu doświadczeniu. Krytyk literacki tłumaczył słynny neologizm na łamach czasopisma „Twórczość”:
Zdarzają się jednak pisarze z urodzenia i absolutnej konieczności. Oni od samego początku przeczuwają ryzyko największych kosztów wewnętrznych, oni, zanim jeszcze zaczną pisać, już wiedzą, jaka jest cena literatury. Kimś takim jest w moim głębokim przekonaniu Edward Stachura.
– Kiedy zaczęłam poszukiwać własnej alternatywnej drogi pracy z młodzieżą, szukałam miejsca […] I ono się pojawiło. Z roku na rok zaczęliśmy się bardziej w nie wtapiać. Oboje nie widzimy jakby innej drogi – mówi Joanna. Dodajmy, ta sama, która opowiadała też z rozbrajającą szczerością, jak kupili worek kartofli, posiali warzywa, by przetrwać w czasie lockdownu. I przetrwali…
„Dać drugie życie”
– Chcę zarazić młodych tym, że można numer wykonać […], nie dosłownie go powtarzając, tylko podejść do piosenki w ten sposób, że można ją za każdym razem inaczej zaśpiewać […], że można zrodzić z tych pięknych rzeczy, które już powstały […] coś nowego. Dać drugie życie – wyjaśnia artystka na ekranie.
Mimo iż w filmie słyszymy zaledwie kilka krótkich fragmentów utworów zespołów Breakout, Aurora czy 1984, nie mamy najmniejszych wątpliwości – znane i mniej znane kompozycje za sprawą aranżerki i dyrygentki otrzymują drugą szansę.
Fragment „Rytmu serca” zespołu Breakout, rozbrzmiewający na początku filmu w wykonaniu chóru Gogulskiej, stanowi tak mocne wejście w świat przedstawiony dokumentu, że nie sposób dalej trzymać widza na tym poziomie emocji. Reżyser sporo zaryzykował, ale chyba było warto. A jeśli chciał wywołać niedosyt u odbiorcy, to mu się udało. Nie tylko pod względem muzycznym.
Paradoks dokumentu czy dokument paradoksu?
Surowe narzędzia, kamera zamontowana w samochodzie bohaterów, zapis wideokonferencji, oszczędność środków wyrazu i…? Żaden obraz nie wydaje się stworzony specjalnie na potrzeby artystyczne filmu, po to, by jakoś specjalnie zachwycić, zająć widza sobą samym. I tu pierwszy paradoks: w „Alternatywie bez adresu” zachwyca niemal każdy kadr. Obraz ujmuje szczerością wyrazu.
Paradoks drugi: ścieżki dźwiękowej dobrze się słucha bez patrzenia na ekran, m.in. dzięki ciekawym dialogom bohaterów. Właściwie każda kwestia pachnie tu poezją. Życio-poezja płynąca z głośników, co prawda, nie jest zasługą reżysera, ale montaż/wybór już tak. Poza tym udało się autorowi na tyle subtelnie zróżnicować i zdynamizować dźwięk, że film pozbawiony wizji również działa. Urzekają przenikanie się odgłosów życia codziennego z muzyką, jak i płynne przejścia z jednego w drugi. Jednym z ciekawszych rozwiązań jest „kontynuacja” solówki na kongach (Sławomir Ciesielski) w postaci odgłosu rąbania drewna na opał (Sebastian Kamionka).
Dostajemy na tyle dobry dokument, że mamy wrażenie uczestnictwa w życiu bohaterów. Widz czuje się zaproszony, a na pewno mile widziany i skwapliwie z tego korzysta. I tu dochodzimy do kolejnego paradoksu: zapominamy o dokumencie. Po projekcji chcemy pytać niemal wyłącznie o bohaterów, jakby nie było ogniwa pośredniego, dzięki któremu weszliśmy w ich życie. Dopiero po jakimś czasie, jak już każdy wróci na swoje miejsce, dostrzegamy film. Paradoks dokumentu? Każdego..?
„Słuchaj rytmu pracy serca bębna…”
– Opowieść kończy się w 2020 roku. Roku pandemicznym, kiedy wielu artystów pozostało praktycznie bez środków do życia. To dotknęło również Gogulską i Kamionkę. Mam jednak nadzieję, że jego bohaterowie, tak bardzo zdeterminowani i pełni wiary w sens tego, co tworzą, będą z sukcesem kontynuować dzieło – skomentował Paweł Markowski, jako pracownik GOK-u, były dziennikarz muzyczny oraz juror festiwali blues-rockowych doskonale znający i rozumiejący problemy ludzi zajmujących się zawodowo kulturą, a w szczególności tych podążających własnymi ścieżkami.
Nie wszyscy dorośli widzowie – co szczerze przyznawali – zrozumieli do końca, „o czym właściwie był ten film”. Inni nie bardzo pojęli, na czym miałaby polegać owa „alternatywna” droga bohaterów, o której tyle razy mowa w dokumencie…
– Film zebrał bardzo pochlebne opinie wśród moich kolegów i koleżanek. Według mnie niósł ze sobą inspirujące przesłanie, motywujące do podążania za marzeniami i samodzielnym kierowaniem własnym życiem – zamiast kierowania się trendami – powiedział po projekcji Piotr Siwik, uczeń klasy VIII d.
*Dawno tak się nie cieszyłam, że pracuję w szkole…
Katarzyna Roszak-Markowska
Fot. Koniński Dom Kultury